sobota, 5 maja 2012

Wolf Creek (2005)


  
Wolf Creek
2005

"Nie rozmawiaj z nieznajomymi, szczególnie kiedy chcą Ci pomóc za darmo!"
Film na samym początku intryguje nas zdaniem, które każdy miłośnik horrorów lubi a mianowicie: „Historia oparta na faktach” nie ma nic lepszego jak w trakcie filmu odnieść ważnienie, że ktoś naprawdę przeżywał te chwile.  Często w obrazach są różnego rodzaju naciągnięcia jeżeli chodzi o odniesienie do prawdziwej historii, w Wolf Creek nie.  W Australii w latach 1992 -93, niejaki Ivan Milat zamordował 7 turystów zanim został złapany. I tak przedstawia się historia w naszym filmie, mamy dwie brytyjskie turystki i jednego Australijczyka, łączy ich wspólna podróż po Australii, jedną z atrakcji jest oglądnięcie krateru po uderzeniu meteorytu, wracając z tej wyprawy zauważają że ich samochód w tajemniczy sposób przestał działać, z pomocą przybywa im dobry samarytanin i chce pomóc w naprawie auta. Rano budzą się skrępowani w różnych pomieszczeniach.
I mamy cały motyw filmu, jednak jego zasadniczy minus który bardzo szybko się nasuwa – nuda. Szczerze zanim w końcu główna bohaterka budzi się upaćkana krwią ze skrępowanymi rękoma mija 48 min. Przesada, przez ten cały czas i po prostu jadą autem, zatrzymują się gdzie nie gdzie żeby się napić i zapalić, i wio jadą dalej. Przez prawie całą godzinę nic się nie dzieje, a kiedy akcja w końcu się zaczyna, koniec filmu. Duży plus za prawdziwą historię intryguje poniekąd, jednak sama w sobie jest dość nudna. Złapał ich, uciekli i teraz walka o przetrwanie, odnosi się jednak wrażenie boskości postaci złego charakteru, postrzał w szyje, wychodzi bez szwanku, zawsze ma szybszy samochód a jeżeli jakaś ofiara ucieknie to ma karabin żeby ją zastrzelić z dużej odległości, sytuacja bez wyjścia z góry przegrana.
Do tego nie lubię głupich scen, często horrory są nimi przepełnione jak np. najbardziej znany przykład: ofiara ucieka schodami w górę zamiast uciekać głównym wyjściem. Mówię o scenie w której Liz wraca przed oprawcą do jego „domu” i szuka działającego pojazdu, mając pęk kluczy i jakieś 6 samochodów bo wyboru wsiada właśnie do tego w którym na tylnim siedzeniu siedzi już „On” i czeka na nią. Była przed nim i akurat wiedział w jakim aucie się znajdzie.
Postać mordercy Micka Taylora hmm dobrze zagrał szaleńca, jednak, kiedy w filmie chodzi o mordercę chcieli byśmy poznać chociaż w małej części jego portret psychologiczny, motyw jakim się kieruje. Nie musze dodawać że nic takiego się nie zajdzie w filmie.
Film wieje nudą, jak fakt prawdziwych zdarzeń nie uratował produkcji, akcja jest nudna nie ma napięcia, cały czas czuć straconą pozycję ofiar. Całkowity brak klimatu, może ten bardzo ciągnący się początek miał nas wprowadzić w jakiś klimat, hmm może ten od ziewania.  Nie szczególnie polecam nikomu, film nic nie wnosi do gatunku kompletnie, wszystko jest takie mdłe bez rewelacji.
I końcówka… ni to dobrze ni to źle. Wszystko mdłe.
Na marginesie dodam że na końcu filmu jest informacja że morderca z braku większych dowodów zostaje wypuszczony i żyje sobie dalej, zakładam że miało to na celu wywołać u nas ciarki na rękach, prawda jest taka że Ian zabił siedem osób i został za to skazany na siedmiokrotne dożywocie.
reżyseria: Greg McLean
  
4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga